czwartek, 2 lutego 2017

Czarnobyl. Reaktor strachu

Nie jestem wielkim fanem horrorów. Jest kilka pozycji, które obejrzałem i uznałem to za dobrze spędzony czas, ale na co dzień preferuję nieco “przyjemniejszą” rozrywkę. Do Czarnobyla przyciągnął mnie tytuł - wszak Zona od zawsze była dla mnie “must see it”. I w sumie dobrze, że tak się stało.

Film zaczyna się dość ciekawie. Widać tu rękę kogoś z Zachodu, ale jednocześnie udało się zachować wschodni klimat. Zawiązanie fabuły może nie jest najwyższych lotów i od razu wiadomo, jak wszystko się skończy, ale nie przeszkadzało mi to ani przez chwilę w czasie seansu.


Grupka młodych Amerykanów postanawia się dobrze zabawić. Za namową jednego z nich wynajmują przewodnika i ruszają na podbój Prypeci. Problem pojawia się w momencie, gdy  strażnicy na punkcie kontrolnym nie chcą ich wpuścić do Zony. Przewodnik wprowadza ich jednak “tylnymi drzwiami” - i już wiadomo, że to był fatalny pomysł. Początkowo przyjemna i ciekawa wycieczka dość szybko zmienia się w walkę o przeżycie. A niebezpieczeństw w napromieniowanej okolicy elektrowni atomowej jest dość sporo…


Brzmi jak STALKER? Ano, można się doszukać kilku elementów ze znanej serii gier. Jest złomowisko pojazdów, opuszczone bloki w Prypeci, rzeka, a później oczywiście także sterownia i sam reaktor. Choć zdjęcia przygotowywano poza Ukrainą, to klimat Czarnobyla został oddany przyzwoicie - szczególnie dotyczy to wnętrz budynków oraz w scenie, w której bohaterowie podziwiają krajobraz Zony z majaczącą w oddali elektrownią..


Na pochwałę zasługuje też praca kamery, nieco stylizowana na found footage. Choć można to uznać za podejście nieco sztampowe, to tutaj sprawdza się idealnie. Kąt ustawienia obiektywu daje nieco wrażenia dokumentu, a po trochu survivalu. Kilka scen ma straszyć przez zaskoczenie - i tak było, sam kilka razy drgnąłem, choć spodziewałem się, że “coś się stanie”. Nie mam również większych zastrzeżeń co do obsady - mało znani aktorzy zagrali w większości dość dobrze, choć nieco irytowała mnie postać Paula, który był jak dla mnie nieco zbyt usztuczniony i wymuszony, choć paradoksalnie to on był niejako “głównym bohaterem”.


Zastrzeżenia mam natomiast co do logiki działań wycieczkowiczów. Zaczynając od fatalnych decyzji ich przewodnika - były wojskowy nie popełnia takich błędów, jak Uri. Pozostali bohaterowie również inteligencją i instynktem samozachowawczym jakoś specjalnie nie grzeszą. Drobne uwagi można też mieć co do relacji czasowej w filmie - o ile orientacja w terenie jest naprawdę w porządku, tak cykl dnia i  nocy wydaje się być mocno zachwiany.


No i niestety - końcowe 20 minut filmu było dla mnie męczarnią. Domyślałem się już, jak będzie to wyglądać, ale osobiście liczyłem na coś ambitniejszego. Nieco się pod tym względem zawiodłem, choć sam zamysł wywołał u mnie uśmiech wyrażający gratulacje za wykorzystanie czegoś nieszablonowego. Ale o ile oprawa dźwiękowa przez cały seans była na zadowalającym poziomie, tak po odpaleniu końcowego, ostrego, metalowego kawałka, lekko się zniesmaczyłem. Ot, coś w stylu “a teraz puścimy ci trochę hardcorowej muzy po zaskakującym, mocnym i sugestywnym zakończeniu naszego genialnego horroru”. Bleh.


W ogólnym rozrachunku czas spędzony na wycieczce po Prypeci oceniam raczej pozytywnie. Nie oczekiwałem cudów, a dostałem kawałek dobrej, choć nieprzesadnie trzymającej w napięciu akcji, garść klimatycznych ujęć i nieco grozy połączonej, niestety, z banałami. Polecam raczej nie jako wyczekiwany przez cały tydzień weekendowy seans, a zapychadło na nudny wieczór.


Premiera: 24 maja 2012
Reżyseria: Bradley Parker
Scenariusz: Oren Peli, Carey Van Dyke, Shane Van Dyke
Czas trwania: 90 minut
Obsada:
Ingrid Bolso Berdal, Dimitri Diatchenko, Olivia Taylor Dudley, Devin Kelley, Jesse McCartney, Nathan Philips, Jonathan Sadowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz