ProStreet oficjalnie został uznany za gniota i zrównany z ziemią przez (niemal) wszystkie media na świecie. Gracze również narzekali na to i owo, ale nie zmienia to faktu, że wciąż jest to grywalna ścigałka.
NFS z 2007 roku wyróżniał się na tle poprzedników. Studio Black Box zmieniło formułę rozgrywki i przeniosło akcję z zatłoczonych ulic rozległych metropolii na wyznaczone, modułowe tory wyścigowe. Dla części graczy właśnie to było największą ujmą – wielu wciąż chciało uciekać policji i rozbijać się po mieście podrasowanymi kompaktami. W ProStreecie gra się zupełnie inaczej. Tutaj jeden samochód może służyć do maksymalnie 1 głównego trybu rozgrywki: Drag, Drift, Grip lub Speed Challenge. Oczywiście rzeczywistych trybów jest więcej; drag dzieli się na ¼ i ½ mili oraz konkurs jazdy na tylnych kołach. W gripie oprócz zwykłego wyścigu uczestniczymy też w wyścigu klasowym (na torze jest 8 wozów, ale rywalizacja rozgrywa się w ramach jednej z dwóch czteroosobowych grup), próbie czasowej oraz tzw. Sector Shootout. W tym ostatnim tor podzielony jest na 4 części, a za uzyskanie najlepszego wyniku w każdym sektorze dany kierowca otrzymuje punkty (oczywiście tak mniej więcej, w samej grze zasady są nieco bardziej rozbudowane). Speed Challenge to natomiast długi wyścig (w którym licznik rzadko spada poniżej 350k/h) lub wyzwanie najlepszej prędkości na checkpointach, czyli to co jest w serii od wielu lat.
Najpierw masa, potem rzeźba
Stajnia samochodowa to kolejny plus tej gry. Wszystkie wozidła są odwzorowane z należytą dbałością. Nie brak tu zarówno klasycznych muscle carów, jak i nowoczesnych superwozów pokroju Zondy czy Lamborghini. Oczywiście każdy samochód można przerabiać tak pod względem wyglądu, jak i osiągów. Tuning to kolejna mocna strona gry. Nie mamy co prawda takiego wyboru części jak w poprzednich odsłonach serii, ale nadal przerabianie wozów sprawia masę frajdy. W grze zaimplementowano naturalnie znany z Carbona tryb Autosculpt, który pozwala „modelować” części karoserii. Tym razem jednak kształt nadwozia ma wpływ na właściwości jezdne – im bardziej opływowy, tym auto szybsze, ale mniej zwrotne i vice versa. Cieszą również uszkodzenia samochodów. A właściwie smucą, gdyż wszystkie musimy naprawiać z własnego portfela lub za specjalne markery.
Kariera składa się z serii imprez, w czasie których jeździmy po kilka wyścigów. Imprezy są ułożone na swego rodzaju „drzewie”, którego korona symbolizuje 5 królów ulic (1 na każdy tryb, plus Ryu Watanabe, o którym za chwilę). Zaliczenie pewnej liczby eventów otwiera nam drogę na wyższy szczebel. Co ważne, aby odhaczyć dany Race Day, nie musimy wygrywać wszystkich wyścigów, wystarczy zebrać odpowiednią ilość punktów. Wygranie wszystkich wyścigów oznacza jednak Dominację, a ta pozwala wybrać dodatkową nagrodę (pierwszy bonus otrzymujemy za wygranie dnia). Nagrody ukryte są pod pięcioma znacznikami, z których możemy wybrać ten, który najbardziej nas interesuje. Na minus należy jednak policzyć grze to, że często trafia się na zupełnie nieprzydatne, nierzadko gorsze od aktualnie posiadanych, części do samochodów. Jak dla mnie mogłoby ich w ogóle nie być. Podobnie jest z markerami – w czasie gry zbieramy ich sporo, zdecydowanie powyżej wymagań. Żeby chociaż ich liczba była nielimitowana, dałoby się to przeżyć, ale na raz możemy mieć po 25 każdego rodzaju. Niezależnie od nagród, w końcu trafiamy do czołówki, czyli wyścigów z 4 królami, a finalnie z Ryu, mistrzem showdown’ów. Ten gość wyraźnie nie trawi naszego alter ego, czyli Ryana Coopera - młodego ale zdolnego kierowcy wyścigowego. I nie ma się co dziwić – młodzik kierowany przez gracza skutecznie podgryza nogi Rysiowi, temu złemu w kapturze. W końcu, gdy udaje nam się pokonać głównego rywala, otrzymujemy furę kasy i… możemy ścigać się dalej. Ale to żadna niespodzianka – poprzednie NFS’y już nas do tego przyzwyczaiły.
Po prawej gaz, po lewej podnóżek, czy jakoś tak...
Jazda sama w sobie daje dużo dobrej zabawy. Wielu narzekało na ani nie zręcznościowy, ani symulacyjny model jazdy. Pozwala on jednak cieszyć się wygodą również na klawiaturze, co dla wielu może być plusem. Wyścigi nie należą do najtrudniejszych, choć czasem trzeba się mocno skupić żeby nie wypaść z trasy. Wygranej nie ułatwiają przeciwnicy, którzy jeżdżą wręcz idealnie. Wszystko to zaś przedstawione jest w najwyższej jakości oprawie audio-video. No dobra, może nie najwyższej, ale biorąc pod uwagę naprawdę niskie wymagania sprzętowe - jest nieźle. Muzyka, jak zawsze, stoi na bardzo wysokim poziomie (przeważają głównie elektroniczne kawałki, ale wpadają w ucho – i mówi to fan konkretnego rocka). Podobać może się stylistyka gry – szaro-żółte menusy z migającymi graffiti i „balonowe” otoczenia tras (czyli sporo różnego rodzaju latających zwierzaków i tym podobnych reklam). Ciekawy jest też komentarz wyścigów „na żywo”, w stylu gier od EA Sports. Szkoda tylko, że tutaj też stosunkowo często powtarzają się teksty wodzireja.
To chyba wszystko na dziś, dziękują za uwagę Dar… Nie, kończyć nie będę ;) Co by ludziska nie mówili, w ProStreeta warto zagrać - i już.
Grafika: 7
Audio: 7
Gameplay: 7
+Imprezowy charakter
+Oprawa
+Samochody, tuning i te sprawy
-Drobne bugi
-Trochę tęskno za policją...
Producent/Wydawca: EA Black Box / Electronic Arts
Dostępne na: PC, PS2, PS3, PSP, NDS, Wii
Wymagania minimalne:
Windows XP/Vista; procesor 2.8GHz (XP), 3.0GHz (Vista); 512MB RAM (XP), 1GB (Vista); 8.1GB HDD (16GB dla wersji elektronicznej); VGA 128MB z Pixel Shader 2.0 (tylko AGP i PCIe); DirectX 9.0c; DVD 8X
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz