środa, 28 listopada 2012

Burnout Paradise: The Ultimate Box

Miałeś zły dzień? Nauczyciel niesprawiedliwie cię ocenił, szef awansował Nowaka zamiast ciebie, dziewczyna się z tobą pokłóciła, a sąsiedzi puszczają Michela Telo na cały regulator? Burnout Paradise jest specjalnie dla ciebie.


Burnout jest czystą, chamską zręcznościówką. Nie mamy tu ani widoku z kokpitu, ani ręcznej skrzyni biegów, ani nawet prędkościomierza i obrotomierza. Mamy za to świetny model jazdy, który pozwala nam lekko, łatwo i przyjemnie bujać się po drogach. Przy odrobinie umiejętności możemy również malowniczo się ślizgać. A przy braku umiejętności i zbyt mocnym wozie możemy wykręcić bączka. Warto dodać, że twórcy postarali się, by każde auto prowadziło się inaczej i to naprawdę czuć.


A teraz, kto mi powie, z czego słynie seria Burnout? Tak jest, brawa dla pana w drugim rzędzie - z totalnego rozpierniczu. Dlatego też nie mogło się obyć bez solidnego modelu zniszczeń. Co prawda są to tylko uszkodzenia zewnętrzne, nie czuć żadnych zmian w prowadzeniu auta, ale za to efekty dzwonów wyglądają niesamowicie. Warto dodać, że z uszkodzeniami trzeba uważać. W niektórych trybach co prawda po skasowaniu wozu resetuje się on na trasie w stanie nienaruszonym, ale w innych kilka kasacja powoduje koniec wyścigu.


Całość dzieje się na terenie miasta Paradise City. Miasto ładne jest i różnorodne - mamy dzielnicę portową, dzielnicę nowoczesnych wieżowców, przedmieścia mieszkalne i górskie drogi za miastem. Wokół całości poprowadzona jest autostrada i linia kolejowa (pociągi nie jeżdżą, tylko w kilku miejscach stoi parę wagonów jako przeszkadzajki). Problemem jest tylko rozmiar miasta - nawet Bayview z drugiego Undergrounda (mein Gott, to już osiem lat) było większe.


Samochodów mamy trzydzieści kilka, jednakże każdy z nich jest dostępny w dwóch wersjach - zwykłej i stuningowanej (czasem tylko optycznie), niektóre dostępne są także w wersjach specjalnych jako nagrody za uzbieranie bonusów. Wozy, rzecz jasna, nie są licencjonowane. Ich rozmaitość jednak to wynagradza. To prawda, większość stanowią muscle-cary i japońskie stuningowane coupe, są też europejskie superwozy. Są jednak ciekawostki - stare krążowniki szos, SUV, wozidło mafii z lat trzydziestych, ogromny pakowóz, ciężarówka w stylu drużyny A, wyścigówka NASCAR, wóz klasy LMP, a nawet bolid F1. Co ciekawe, tylko nieliczne samochody wyglądają na żywcem zerżnięte z prawdziwych modeli, twórcy popisali się niezłą inwencją.


Trybów gry mamy sporo. Jest standardowy wyścig, próby czasowe, akrobacje (nabijanie punktów za fikanie), ucieczkę (trzeba dotrzeć do mety w jednym kawałku, będąc ściganym przez badassów, szybkich i mocnych) oraz tryb Burnout, w którym musimy rozwalić X kierowców. To jednak nie wszystko. Co kilka wygranych wyścigów na ulicach pojawia się nowe auto. Jeśli je znajdziemy, dogonimy i rozbijemy, dostaniemy je na własność. Ponadto w całym mieście możemy znaleźć specjalne żółte płotki (nagroda za przejechanie przez wszystkie), czerwone billboardy (nagroda za rozbicie wszystkich, niektóre trudno dostępne) oraz skocznie (nagroda za "ustanie" skoku z każdej z nich). Każda ulica ma swoje dwa rekordy - czasu przejazdu oraz szkód narobionych w trybie rozwałki, w którym to rozbijamy się wrakiem po środku ulicy złomując co się da.


Graficznie jest nieźle. Całość wygląda naprawdę dobrze, pochwalić trzeba zwłaszcza miodne zniszczenia aut. Z drugiej strony całość działa bardzo płynnie nawet na starszych komputerach.


Zaś oprawa dźwiękowa zachwyca. Dźwięki kraks są realistyczne, odgłosy pojazdów są zróżnicowane i słucha się ich z przyjemnością. Co ciekawe, DJ-a stacji radiowej nadającej w grze w polskiej wersji językowej gra wszechobecny-i-wszędzie-tak-samo-irytujący pan Boberek. Well, przynajmniej niektóre teksty ma niezłe. Ale najważniejsza jest muzyka, która jest wybitna. Mamy przecudny miks elektroniki (w mniejszości) i mocnego rocka (w przeważającej większości). W soundtracku mamy takich wykonawców jak. Depeche Mode (moje ukochane), Guns'n'Roses (z "Paradise City"!),  połowę Wielkiej Czwórki z Seattle (niestety tę słabszą połowę, bez Nirvany i Pearl Jamu), Twisted Sister, Jane's Addiction, LCD Soundsystem, Faith No More, N.E.R.D., Airbourne, Adam and the Ants, czy niepasująca do reszty towarzystwa Avril Lavigne (ale że jej kawałek jest całkiem dynamiczny dobrze wpisuje się w kompozycję gry; jeżeli uważasz że Avril pasuje do reszty - musisz oglądać niepokojące pornosy). Nawet utwory mniej znanych wykonawców są świetnie dobrane (wyguglajcie sobie Never Heard of This - Finger on a trigger). Ponadto w soundtracku znajdują się także utwory z poprzednich części serii oraz... około dwudziestu fragmentów muzyki poważnej (niestety, nie ma ani wagnerowskich Walkirii, ani uwertury 1812 Czajkowskiego), które domyślnie uruchamiają się tylko jeśli gracz zbyt długo nic nie robi, jednakże przy odrobinie kombinowania można ich posłuchać także podczas wyścigu.


Paradise to jedyna odsłona serii Burnout która pojawiła się także na pecetach. Wersja na blaszaki zaopatrzona jest w tajemniczy podtytuł "The Ultimate Box" (oraz okładkę dużo brzydszą od tej z konsol). Twórcy chwalą się, że zawiera ona wszystkie dlc, które przedtem ukazały się na konsolach. Ciut zmieniając znany cytat z jeszcze bardziej znanej serii komiksów: "wszystkie? Nie!". Fakt, w pudełku dostajemy dlc dodający motocykle (dwa, każden dostępny w dwóch wersjach) oraz wyposażony w słitaśno-oczoyebne menu tryb "Burnout Party" przygotowany specjalnie dla tych, którzy chcą nawet na domówkach grać w Burnouta. Taa. Kolejnych kilka dlc zostaje odblokowanych przez patcha do ściągnięcia z sieci (żeby edycja z EA Classics nie zawierała łatek? Toć nawet Cenędza wyposaża swoje tanie serie w komplet patchy!). Mamy tu między innymi "Legendary Cars" (kilka wozów z Burnouta mniej lub bardziej udanie przerobionych tak by przypominały filmowe legendy, takie jak KITT, wóz pogromców duchów czy Delorean z Powrotu do Przyszłości), "Toys" (kilka wozów z Burnouta w rozmiarze mini i z zabawkowymi proporcjami) oraz "Boost" (wozy z ciekawymi dopalaczami). Najlepsze jest to, że samochody pojawiają się w menu gry, ALE żeby móc nimi pojeździć trza je dodatkowo wykupić w Burnout Store. Który na pecety jest od dawna nieczynny. A na dodatek wersja pecetowa nie dostała dodatku "Big Surf Island" dodającego całkowicie nowe wozidła i co najważniejsze - nowy obszar.


Podsumowując, Burnout Paradise jest w stanie zapewnić kilkadziesiąt godzin dobrej zabawy. O ile oczywiście nie będzie ci przeszkadzać chamska arkadowość rozgrywki i po pewnym czasie jej powtarzalność.


Ocena: 9
Video: 7+
Audio: 9+
Gameplay: 9+
+ malowniczy rozpiernicz
+ odstresowywacz idealny
+ niezły model jazdy
+ mnóstwo bonusów, dodatków, znajdziek
+ sporo trybów gry
+ sporo samochodów
+ zróżnicowane miasto
+ "Paradise City" w soundtracku
+ Depeche Mode w soundtracku
+ w ogóle cały soundtrack
+ optymalizacja
+ długi czas rozgrywki
- edycja Ultimate Box nie jest wcale tak kompletna
- Boberek narratorem? Oh, please...
- małe miasto
- po pewnym czasie robi się monotonnie
- powtarzalna rozgrywka
Producent/Wydawca: Criterion Games / Electronic Arts
Dostępne na: PC, X360, PS3
Wymagania minimalne:
Windows XP SP2/Vista, procesor 2,8 GHz (XP)/3,2 GHz (Vista), 1 GB RAM (XP)/1,5 GB RAM (Vista), 4 GB wolnego miejsca na dysku twardym, grafika GeForce 6600/Radeon X1300

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz